Biała Tesla Model S stoi na parkingu w Szanghaju. Wygląda jakby nie była podłączona do stacji ładującej. Nagle dym unosi się spod podwozia elektrycznego auta i po kilku sekundach zaczyna się palić. Wideo z kamery monitorującej rozprzestrzeniło się błyskawicznie, najpierw przez chińskie strony internetowe, a następnie na całym świecie. Po tym zdarzeniu akcje Tesli spadły o cztery procent.
Nie było jasne, z jakiego powodu wybuchł pożar. Tesla wysłała do Szanghaju ekspertów. Teraz dostępne są wyniki ich dochodzenia. Okazuje się, że ogień pochodził z jednego modułu baterii. Wynikło to z jej analizy, historii pojazdu, oprogramowania i danych produkcyjnych. Moduł znajdował się z przodu Modelu S. Nie podano, dlaczego moduł się zapalił. Żeby taka sytuacja się więcej nie powtórzyła, Tesla wydała aktualizację oprogramowania do ładowania baterii i ustawień zarządzania termicznego.
Mimo, że co jakiś czas pojawia się w mediach elektryczny model, który spektakularnie spłonął to eksperci uspokajają. Póki co częściej palą się auta z napędem konwencjonalnym niż modele elektryczne. W testach zderzeniowych ADAC było już kilka takich pojazdów i jak dotąd w żadnym z aut podczas prób zderzeniowych nie została uszkodzona bateria. Tylko w przypadku Mitsubishi i-MiEV dochodziło do uszkodzeń osłony ochronnej akumulatora, ale nie do samego akumulatora. Również przy próbach zderzeniowych Euro NCAP jak dotąd żaden samochód elektryczny nie zapalił się.