To jeden z głównym tematów amerykańskich mediów. Środowy protest spowodował spore utrudnienia z uwagi na ogromną popularność tych aplikacji jeśli chodzi o zamawianie usług transportowych. Kierowcy wyłączali aplikację nawet na dobę, choć zakres protestu różnił się w zależności od regionu np. w Kalifornii trwał co najmniej 12 godzin.
Protest widoczny był także w Orlando na Florydzie choć nie w tak mocno jak w innych miastach. Pod centrum konferencyjnym Orange Country Convencion Centre stały samochody z ostentacyjnie otwartymi drzwiami, które nie przyjmowały jednak pasażerów. – Chcemy przed giełdowym debiutem Ubera pokazać, że czujemy się wykorzystywani – mówi Jose, pracujący dla Ubera od kilku miesięcy, choć jak mówi prawdopodobnie z tego zajęcia zrezygnuje. Do rozmowy przyłączyli się inni. – Co z tego, że mamy coraz więcej klientów skoro zarabiamy coraz mniej – mówi ok. 40-letnia kobieta, która nie chciała podać nawet imienia. Twierdzi, że pracuje dla Ubera od dawna, łącząc to z innymi formami zarabiania. – Takie mamy czasy, z jednej pracy nie jestem w stanie utrzymać rodziny – mówi.
Zarobki kierowców to także efekt zmiany prawa. Nowy Jork wprowadził dla nich obowiązkową stawkę minimalną 17 dol. za godzinę, co oznaczać będzie, że będą musieli płacić wyższe prowizje, a do podobnych zmian prawa mają się szykować też inne amerykańskie aglomeracje. W efekcie zgodnie z badaniami Georgetown University (choć na niewielkiej próbie) nawet co trzeci kierowca współpracujący z firmą nie tylko nic na tym nie zarabia, ale nawet do tego dokłada.